Culture shock
- Lista kategorii:
Jeśli przyjeżdżamy na studia do Anglii po dłuższym pobycie w Polsce musimy się przygotować na swego rodzaju culture shock. Dla każdego ten termin znaczy coś innego, dla mnie sprowadza się do rzeczy, które mnie denerwowały lub ciągle denerwują w codzienności angielskiej. Oto one.
Podwójne krany
Dla wielu Polaków pierwszą poważną trudnością w życiu codziennym są osobne krany - jeden na ciepłą drugi na zimną wodę. Przyzwyczajeni do wygodnego mieszania wody do odpowiedniej temperatury tutaj spotykamy się z bardzo lodowatą i gorącą wodą w osobnych strumieniach. Anglicy naturalnie nie bardzo rozumieją nasze problemy i na ustawiczne nagabywania dlaczego nie można byłoby połączyć dwóch kranów odpowiadają rozbrajająco, że inaczej się nie da ponieważ ciepła woda i zimna płyną osobnymi rurami. Jest to jeden z przypadków beznadziejnych - trzeba się dostosować albo zamienić zlew z kranami (co jest raczej niemożliwe w akademikach lub wynajmowanych domach). Jak się myć? Anglicy ponoć preferują nalewanie do zlewu wody tak by zmieszała się do stosownej temperatury i mysie się w takim baseniku, co jest dość niehigieniczne. Na szczęście zanim woda w ledwo co odkręconych kranach dotrze do skrajnych temperatur minie odpowiednio dużo czasu aby można było przemyć twarz i ręce, jeśli jednak mycie zabiera nam więcej wtedy nie pozostaje chyba nic innego, jak nabierać najpierw zimną a potem dodawać gorącą na dłoni i dopiero potem się myć. Na szczęście prysznice oraz krany w kuchniach są zbudowane na modłę kontynentalną.
Czystość
Istnieje podświadome przeświadczenie wielu Polaków, że nasze miasta są brudne i zaniedbane, a Zachodnia Europa to przykład czystości i higieny. Tutaj także można się solidnie rozczarować. Ulice Oksfordu bardzo często wyglądają jak chlew. Głównie po jakichś masowych imprezach lub piątkowych wieczorach (patrz niżej) - papier i niedojedzone jedzenie wala się po ulicach, przed sklepami na chodnikach poustawiane są góry worków ze śmieciami (miasto jest średniowieczne co oznacza, że za wieloma sklepami nie ma dworów do których mogłaby dostać się śmieciarka), które będą wywiezione dopiero następnego dnia. W dodatku wielu Anglików nie ma nic przeciwko (szczególnie w stanie wskazującym) rzucaniu śmieci wszelkiej maści na trawę lub ulicę co tylko dopełnia obrazu rozpaczy. Dość często zdarza się w poszczególnych college'ach tak, że po piątkowym wieczorze na quadach pozostanie wiele śmieci, szklanek, konfetti, elementów dekoracji, które nie są sprzątane w soboty nad ranem (sprzątacze nie pracują w weekendy) i turyści odwiedzający college wówczas (a w weekendy zwykle jest ich najwięcej) zastają instytucję naukową w stanie wysoce niepożądanym.
Fire alarms i bezpieczeństwo
Podczas gdy do wielu niedogodności można się przyzwyczaić, to do obsesji Anglików na punkcie bezpieczeństwa już nie. W dosłownie każdym budynku jest kilkadziesiąt alarmów przeciwpożarowych, dziesiątki gaśnic, kocy gaśniczych wszystkie drzwi są przeciwpożarowe i na każdym elemencie wyposażenia pokojów studenckich można znaleźć adnotację "niepalne" (fire repellent). Studenci (i nie tylko) są poddawani praniu mózgów na temat bezpieczeństwa na szkoleniach i próbnych alarmach. Często zdarza się, że przyjeżdżają brygady strażackie do alarmu wywołanego przez przypieczonego tosta albo przypalonego grilla. W dodatku każde inne urządzenie mogące spowodować obrażenia ciała jest obwarowane masą ostrzeżeń (np. Co można, a czego nie wolno robić itp.) dla przykładu - każdy kontakt elektryczny w tym kraju ma specjalny przełącznik, którym można włączać i wyłączać prąd w kontakcie... Po jakimś czasie człowiekowi się wydaje, że producenci i budowlańcy wierzą, że jeśli się nie napisze "prosimy nie wsadzać głowy do pracującej kuchenki mikrofalowej" to przeciętny Anglik by się tego nie domyślił. Dlaczego tak jest? Potrafię znaleźć dwa powody. Kiedy w przeszłości poziom życia i zamożność przeciętnego poddanego królowej zaczął rosnąć, ludzie zaczęli mieć pieniądze aby podnieść poziom swego bezpieczeństwa. Zapewne nie bez wsparcia rządu w ogólnokrajowych kampaniach informacyjnych ludzie zaczęli być informowani o różnych zagrożeniach związanych z ogniem (aby zmniejszyć liczbę ofiar i jednocześnie obciążenie dla systemu opieki zdrowotnej). Przykładem jest akcja stawiająca sobie za cel zredukowanie liczby ofiar pożarów w akademikach. Została zapoczątkowana kilkanaście lat temu i polegała na instalacji alarmów przeciwpożarowych i innych wyżej wymienionych urządzeń oraz kampanii uświadamiającej studentów, że ogień zabija. To weszło Anglikom w nawyk. Druga przyczyna to wymogi firm ubezpieczeniowych. Ponieważ w Anglii można ubezpieczyć prawie wszystko od praktycznie wszystkiego, uniwersytety ubezpieczają wszystkie swoje budynki przed ogniem. Jednak w celu redukcji ryzyka firmy ubezpieczeniowe wymagają od uczelni prowadzenia szkoleń i odpowiedniego zabezpieczenia budynku.
Chleb i jedzenie
To jest chyba tęsknota dzielona przez każdego Polaka. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do spożywania wędlin zawierających prawdziwe mięso, mleka pochodzącego od krowy, która pasie się na trawie. I mimo, że coraz bardziej i bardziej polskie rolnictwo odchodzi od tego utopijnego obrazka (ze względu na redukcję kosztów, spełnianie wymogów sanitarnych, konkurencję, modę) to jeszcze jest mu baaardzo daleko od poziomu przetwarzania żywności na Wyspach. Aby w lokalnych warunkach rolnictwo się opłacało należy wykorzystywać specjalne odmiany roślin uprawnych, olbrzymie ilości sztucznych nawozów, krowy zamieniać w prawie zautomatyzowane fabryki mleka, kury hodować w metalowych klatkach w halach z klimatyzacja. Poza tym na każdym etapie wszystko jest idealnie wysterylizowane i prawie pozbawione kontaktu z rzeczywistą przyrodą. To powoduje, że angielskie wędliny nie mają smaku (albo smakują zawsze tak samo, niezależnie czy to jagnięcia czy kurczak), truskawki mają unikalny smak indyka, a większość owoców jest albo sucha albo po prostu czuć, że dojrzewała w chłodniach. Szczególnie irytujący jest też brak wędzonki. Jeśli do tego można się przyzwyczaić, to szczególną bolączkę stanowi chleb - chleb tostowy (w najróżniejszych formach) jest zawsze tak samo ubogi smakowo. O chlebie polskim można pomarzyć albo udać, że francuskie bagietki są dobrym substytutem. Na szczęście wraz ze wzrostem liczby rodaków, coraz częściej i częściej można kupić i polski chleb i polską żywność, choć po zdecydowanie nie-polskich cenach.
Relacje międzyludzkie
Bardzo dziwne zagadnienie. W większości Anglicy przy pierwszym kontakcie oczarowują otwartością i uprzejmością. Zamiast ponurego spojrzenia i krótkich odburknięć, których możemy się spodziewać w ojczyźnie tutaj spotykamy się raczej z uśmiechem, życzliwością i powodzią słów "przepraszam" i "dziękuję". Po jakimś czasie zauważamy, że te zwroty grzecznościowe pojawiają się raczej przez przyzwyczajenie i tak na prawdę nie wiadomo, czy druga osoba nie myśli czegoś zupełnie innego. Do tego można jednak bez problemu się przyzwyczaić. Istnieje jednak subtelniejszy problem. Otóż przytłaczającą większość lepszych znajomych i przyjaciół nie tylko Polaków ale także i innych obcokrajowców stanowią nie Anglicy (których jest tu jednak większość) ale właśnie inni obcokrajowcy. I to w sumie nie powinno dziwić, ponieważ obcokrajowcy w Anglii mają zawsze ze sobą coś więcej wspólnego niż z tubylcami: odchoćby musieli pewnego razu podjąć decyzję o opuszczeniu swych ojczyzn i z tego powodu są bardziej otwarci na inne kultury, kraje, ludzi. Jednak po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że to nie wszystko - istnieją jeszcze inne powody tej asymetrii w znajomościach. Pomimo, że większość moich znajomych to jednak Anglicy, zauważyłem, że z żadnym nie można porozmawiać dłużej na jakikolwiek bardziej ambitny temat. I gdy zwykle udałoby się zrzucić odpowiedzialność za ten stan rzeczy na własne ograniczenie umysłu albo na niekompatybilność swoich zainteresowań z zainteresowaniami Anglosasów to fakt, że podobne doświadczenia mają praktycznie wszyscy bliżej mi znani Polacy i obcokrajowcy (ale nie oczywiście Anglicy) wskazuje, że musi być coś więcej na rzeczy. Odpowiedzi na pytanie co to takiego jeszcze nie mam i pewnie długo nie będę mięć. Na zakończenie podkreślę więc, że wyjątki, jak w każdej innej dziedzinie bywają i tutaj. W powyższych kilku linijkach opisałem jedynie generalny trend i jestem pewien, że jednak jakiś dobrych znajomych wśród Anglików można znaleźć. Szczególnie wtedy kiedy się jest w bardziej wyselekcjonowanym towarzystwie (studia podyplomowe, albo wąskie, niepopularne kierunki).
Piątkowe wieczory
Wiele osób przyjeżdżając do Anglii maluje obraz obyćajów tego kraju myśląc typowymi stereotypami sprzed kilkudziesięciu laty - z rana Anglik pożera swój bekon z jajkiem, o 17 wypija herbatkę intelektualnie dyskutując o wyższości monarchii angielskiej nad innymi krajami. Po kilku tygodniach w umyśle tworzy się nowy obraz obyćajów, a dokładniej jednego, dominującego obyćaju - tzw. kultury pubowej, a dokładniej piątkowego wieczoru kiedy to Anglicy wychodzą masowo do pubów aby się jak najszybciej upić, a następnie miotają się po mieście jak stado nieujarzmionych świń. Brzmi to bardzo obrazoburczo, ale w rzeczywistości wygląd ulic w ten szczególny czas tygodnia jest zaiste żenujący. Upici ludzie (?) chodzą grupami wrzeszcząc i klnąc po drodze, jedząc na wyścigi olbrzymie śmierdzące porcje z fast foodów śmiecąc chodnik niemiłosiernie. Takie zachowanie ma wiele źródeł. Przede wszystkim Anglicy jako naród rzeczywiście sporo pracują i do tego intensywnie (istnieje oczywiście wiele wyjątków), co generuje popyt na szybkie odreagowanie stresów i słowem rozrywkę. Co więcej, główne źródła tej rozrywki, czyli puby, bary i tym podobne były przez wiele lat otwarte ledwie do 23 godziny (teraz to ograniczenie zniesiono, ale i tak większość barów jest zamykanych wcześniej ponieważ nikomu nie opłaca się płacić stawek nocnych pracownikom) dlatego Anglicy w tych pubach jeśli chcieli się upić musieli to zrobić szybko. Stąd wzięły się wszelkiego rodzaju drinking games, picie na wyścigi, pub crawls i wiele, wiele innych zorganizowanych zajęć przyspieszających picie. Teraz nietrudno sobie wyobrazić, że kiedy wszystkie puby w mieście są zamykane jednocześnie, cała ta upita tłuszcza wylega na ulice. Ponieważ o 23 zaczyna już głód doskwierać, rozliczne fast foody albo vany z kebabami (słynny oksfordzki Hassan's) nie narzekają na brak klienteli. Dlaczego w Polsce nie widzimy takich sytuacji? One istnieją i do tego w wykonaniu tej samej grupy społecznej - studentów, ale ponieważ większości Polaków nie stać na chodzenie do pubów barów to większość tego fermentu odbywa się na imprezach domowych i w akademikach i nie wylega na ulicę.
Niskie okna na parterze
To jest szczegół na który zwróciłem uwagę ponieważ na pierwszym roku musiałem mieszkać na parterze. Dopiero wtedy zauważyłem, że "parter" polski i angielski różnią się znacząco. Otóż mieszkając w Anglii na parterze - oznacza, że okna ma się na poziomie człowieka idącego po ulicy - zwykli przechodnie mogą bez żadnego wysiłku (wystarczy odwrócić głowę) zaglądać do twojej kuchni, sypialni czy też pracowni co jest bardzo nieprzyjemne. W Polsce mieszkania parterowe są zdecydowanie wyżej niż poziom głowy przechodnia na ulicy. W takiej sytuacji powiedzenie "mój dom, moja twierdza" jest nieco ironiczne, ponieważ jest to praktycznie przeźroczysta twierdza.
Brak zainteresowania Wschodnią Europą
To poniekąd łączy z się z kwestią braku wspólnych tematów z Anglikami. Kiedy próbowałem tłumaczyć albo opowiadać o znaczeniu Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie, spotykałem się z zaskoczonymi spojrzeniami ("to Ukraina to niezależne państwo"). Trudno spotkać osobę odróżniającą Wschodnią Europę od Rosji już nie wspominając o charakterystykach danych państw i historii. Nie wspominając już o bezustannych pytaniach, czy pochodzę z Rosji (po akcencie) lub myleniu "Poland" z "Holland". Na usprawiedliwienie Anglików można powiedzieć, że jeśli uczyli się historii lub geografii w szkole to raczej skupiali się na byłym Imperium Brytyjskim, z którym mają znacznie więcej wspólnego niż Europa Wschodnia, tak samo jak w polskich szkołach poświęca się stosunkowo więcej czasu historii Rosji i państw niemieckich niż Zjednoczonego Królestwa. Fakt, że przeciętny Polak wie więcej o Anglii niż przeciętny Anglik o Polsce wynika raczej z asymetrycznego działania globalizacji - w praktyce to kultura pewnej grupy państw dominuje (w tym przypadku anglosaska), niż kultury całego świata mieszały się w równych proporcjach.
Sztuczna przyroda
To jest jedna z rzeczy, o których się nie myśli przed przyjazdem do Anglii, a później może dokładać się do złego samopoczucia. W Anglii praktycznie nie ma naturalnych lasów. A już na pewno takich, które są położone nieopodal miast i można się do nich wybrać na spacer. Przez naturalne rozumiem lasy, które nawet jeśli zostały posadzone przed kilkudziesięciu laty, to od tamtego czasu nie były sztucznie podlewane, ściółka i podszycie nie było usuwane, a ścieżki tworzyłyby się tyko takie, wydeptywane przez spacerujących. Owszem nie jest tak, że nie ma zupełnie drzew - są parki, niekiedy bardzo ładne i zadbane, ale właśnie to powoduje, że wygląda prawie jak plastikowy, nienaturalny. Równo ścięta trawa, usunięte liście i uschłe gałęzie, ławeczki, posadzone kwiatki i żwirowe alejki - nic tu nie przypomina lasu. W dodatku parki są skrupulatnie odgradzane od królestwa asfaltu i przez to kojarzą mi się z jakimiś indiańskimi rezerwatami przeszłości lub obozami koncentracyjnymi dla drzew... Pod jeszcze silniejszym wrażeniem byłem gdy po raz pierwszy wybrałem się do Szkocji - krainy kojarzącej się z bezkresnymi wyludnionymi wzgórzami pokrytymi pięknym gęstym lasem rozcinanym przez ciemnobłękitne jeziora. Gdy się wjeżdża tam od południa, owszem widać bezkresne wzgórza, ale żadne, bez wyjątku nie nosi nawet śladu drzewa. Krajobraz kojarzący mi się z pustynią po wojnie atomowej. Człowiek sobie wtedy uświadamia do jakiej dewastacji człowiek może doprowadzić dla zysku. Kiedy jesteśmy już przy podróżowaniu, to przez szyby autobusu można bardzo często zobaczyć czerwone ziemie - grunty tak wzbogacone sztucznymi nawozami, że aż straciły swój naturalny kolor. Na podniesienie nastroju na koniec wspomnę, że perspektywa Polaka jest dość specjalna w tej kwestii, ponieważ Polska jest jednym z najbardziej zalesionych krajów na tym kontynencie (a kto wie, może i na świecie) więc bardziej prawidłowo powinno się myśleć o Polsce jak o wybryku natury (a raczej człowieka) niż o Anglii. Wrażenie jednak pozostaje.
Numerowanie ulic
Zdarzają się takie elementy rzeczywistości, które niezmiernie porażają swoją bezsensownością, szczególnie kiedy człowiek zna lepsze rozwiązania i dodatkowo wie, że są one z powodzeniem wykorzystywane w innych krajach. Podwójne krany to jeden przykład, numerowanie ulic jest innym. W Polsce i krajach Drugiego Świata (byłe demoludy) domom po jednej stronie ulicy się przypisuje numery parzyste, po drugiej nieparzyste (tak wiemy po której stronie ulicy iść) i numery rosną wzdłuż ulicy mniej więcej w tym samym tempie i w tą samą stronę (tak że numerom np. 60 po jednej stronie odpowiadają też 60-tki po drugiej tylko o innej parzystości) tak, że wiemy jak daleko trzeba iść. Anglosasi nie wpadli na ten wynalazek. Numerowanie zaczynane jest od początku danej ulicy po jednej stronie i biegnie po kolei aż do jej końca, poczym przeskakuje na drugą stronę i wraca do końca ulicy, z którego zaczęliśmy tyle, że już z numerami zupełnie innymi - tym sposobem nie mamy pojęcia ani, po której stronie ulicy jest poszukiwany dom ani jak daleko i czy w ogóle na tej ulicy (czasami prosta ulica nosi inne imię na różnych odcinkach i numeracja jest także zmieniana). Bezużyteczność tego systemu podkreśla fakt, że dość często różne firmy podają tylko nazwę ulicy, na której się znajdują bez podania numeru (jeśli istnieje).
Wielokulturowość
Ze względu na obecnie panującą polityczną poprawność jest to temat na tyle drażliwy, że urósł do swoistego tematu tabu. Stwierdźmy najpierw fakty - społeczeństwo angielskie jest społeczeństwem wielonarodowościowym. Osób o odmiennym pochodzeniu, kolorze skóry, wyznaniu jest wiele. W niektórych miejscach populacja biała stanowi mniej niż 50% (okolice Birmingham) ale są też miejsca gdzie struktura etniczna jest bardziej tradycyjna - np. Oksford i w szczególności Uniwersytet Oksfordzki (obcokrajowcy stanowią mniej niż 10%, a kolorowi mniej niż 2-3%). Jest to prawda, że w większości imigranci podejmują się prac fizycznych (sprzątaczy itp.) i na ogół ich pozycja społeczna jest niższa. Nie brak jednak osób kolorowych, które pracują w biznesie i nauce. Jeśli chodzi o wyznania to mimo, że miasto i Uniwersytet Oksfordzki był od wieków tradycyjnie katolicki a potem anglikański (chyba dopiero na początku XX w. zniesiono wymóg przynależności do Kościoła Anglikańskiego dla wykładowców) to obecnie można spotkać mnóstwo muzułmanów (głównie z Pakistanu), Hindusów (z Indii oczywiście), buddystów (to jest wspaniały widok kiedy prawdziwy tybetański mnich buddyjski w odpowiedniej todze wychodzi z Tesco obładowany siatkami plastikowymi z zakupami) oraz wiele, wiele innych. Na tle religijnym nie dochodzi do absolutnie żadnych konfliktów, wręcz przeciwnie - kultywowanie tradycji jest zachęcane i dlatego rok temu zbudowano śliczny meczet w Oksfordzie. Tak samo jak religia i kolor skóry, tak samo orientacja seksualna nie jest piętnowana. W każdym college i w organizacjach uniwersyteckich istnieje stowarzyszenie LGBT society- Lesbian, Gay, Bisexual and Transgender society - do których należy wiele zupełnie normalnych ludzi, a ich przynależność wcale nie stanowi dla nikogo problemu, choć oczywiście zdarzają się okazjonalne dowcipy na temat gejów ale nie częściej niż dowcipy nt. blondynek. Z kolei Polska (człowiek sobie nie zdaje sprawy ile nowych rzeczy można się dowiedzieć o swoim kraju, kiedy tylko się z niego wyjedzie!) jest tak samo jak w przypadku lasów, tak i w kwestii etnicznej ewenementem na skalę światową - 99% ludności to biali, katolicy mówiący po Polsku. I owszem żyją u nas Białorusini, Ukraińcy, Litwini i Niemcy, a jeszcze jeśli dorzucimy tutaj Kaszubów i Ślązaków to wyjdzie nawet całkiem spora liczba, ale nikt nie będzie się sprzeczać temu, że różnica między Polakiem, a Ślązakiem lub nawet Białorusinem jest znacznie, znacznie mniejsza niż między Anglikiem, a Chińczykiem z Siczuanu lub afroamerykaninem z Jamajki. Kiedy Polak przyjeżdża do Anglii, następuje olbrzymie zderzenie dwóch skrajności - skrajnie monoetnicznej Polski i skrajnie mnogoetnicznej Anglii i niektórzy się gubią. Wielu odkrywa z biegiem czasu, że mimo iż w Polsce odżegnywała się od wszelkiej reakcji to w Anglii staje się rasistą (np. "czarni pracują mniej wydajnie", "latynoamerykanie ciągle myślą o seksie"). Z mojego doświadczenia i rozmów z różnymi ludźmi sądzę, że to bardzo zależy od tego na kogo konkretnego się natrafi. Jeśli to będzie jakiś azylant z Somalii, który i tak wie, że dostanie zapomogę od opieki społecznej to jemu i tak nie będzie się chciało pracować. Warto wtedy pamiętać, że przypadku jednej osoby nie powinno się przekładać na całe społeczeństwo. Wyobraźmy sobie gdyby ktoś pomyślał, że wszyscy w Polsce są tacy jak Lepper, Rydzyk albo inny pomyleniec. Bardzo pozytywnym wpływem takiego wielokulturowego kraju jest to, że Polacy odkrywają, że Żyd to nie lichwiarz z trzecią ręką do wytrząsywania pieniędzy, albo że gej to nie niewyżyty gwałciciel tak jak wierzy większość przedstawicieli naszych partii rządzących (na wypadek gdyby ktoś czytał to znacznie później to mam na myśli: LPR, Samoobronie i PiS). Mam nadzieję, że jak Polacy z takim doświadczeniem wrócą do kraju to te reakcjonistyczne partie stracą elektorat ("ciemny lud" już tego kupi).
Studia w Anglii
- Oxford
- Mity i legendy
- Jak za to zapłacić?
- Jak wybrać college?
- Aplikacja
- Personal Statement
- Szok kulturowy
- Słownik
- Oksford - pytania
- Polska czy Anglia
- UK: culture shock
- Studia w Anglii
- Studia w Oksfordzie
- Cambridge: aplikacja
Doktorat w Anglii
Szkoła za granicą
Studia w USA
- Czy warto wyjechać?
- Harvard
- Uczelnie w USA
- Składanie papierów
- Testy SAT
- Studia w USA
- Stypendium sportowe
- Czas wolny
Doktorat w USA
Autor
- Andrzej Nowojewski
- Współpraca
- Zapytaj na forum
- Wyślij emaila do:
- Kings Foundation